3 sie 2012

Praga podniebieniem i okiem


Kontynuacja tego wpisu.
Zdaję sobie sprawę iż nie jest to najpiękniejsze ujęcie Zamku na Hradczanach, jakie kiedykolwiek zostało zrobione, ale mam duży sentyment do tego zdjęcia. To był nasz 2 dzień w Pradze, wieczór. Szliśmy wzdłuż Wełtawy rozmawiając o pięknych rzeczach i przysłowiowym jutrze. Gdy pierwszym razem dotarliśmy nad rzekę i zobaczyłam górujący nad miastem zamek w zieleni, byłam urzeczona; Jak różna jest Praga po dwóch stronach mostu. Ja stoję wzdłuż ruchliwej ulicy, wokół mnie sklepy, knajpki, urzędy, a z drugiej strony morze drzew i bajkowy zamek. Kilka razy w trakcie spacerów zza budynków wyłaniał się On. Miałam wrażenie, jakby obserwował swoje miasto J Magicznie.

Spacerując po magicznych uliczkach Malej Strany staję na palcach i zerkam za mur po lewej stronie. Nie wierzę w to, co widzę. Zaledwie kilkanaście minut spacerem od zamku i terenów pełnych turystów znajdują się sielankowe sady i ogrody. Polną ścieżką do budynku udaje się zakonnica niespiesznie wracająca z zakupów. Ze świadomością tego, co mam za plecami, z obrazem, który mam przed oczami, czuję się niesamowicie…

Było baaaaardzo gorąco. Ja stękałam o miodowniczek, a mój słodki jak miód chłopakJ - o piwo. Niestety znalezienie takiego połączenia w jednej knajpce, zajęło nam trochę czasu, ale w końcu się udało. W moim rozumieniu nie ma możliwości by ciasto tego typu nie smakowało dobrze, ale zdecydowanie mogłoby być lepsze. W miejscu w którym pracuję dostanie się lepszą bitą śmietanę, niż tam. Ale jest to typowo turystyczny rejon, więc wydaje się, że w takim miejscu nie chodzi o to, żeby zadowolić klienta, a raczej o to, żeby było jak najtaniej.

Ja, a w tle coś jakby panorama Pragi.

Na nasz ostatni obiad udaliśmy się do miejsca, które sprawia wrażenie bardzo autentycznej czeskiej jadłodajni. Polecona przez pewnego couchsurfera Havelska Koruna była raczej barem mlecznym, ale zjadłam tam pysznego smażaczka i sałatkę szopską. Aż cud, że stamtąd wyszłam, a nie wyturlałam, bo przez spore porcje byłam objedzona do granic wytrzymałości J

Co wieczór spędzaliśmy sporo czasu szukając miejsca, w którym warto spędzić czas przy piwie. Lubię czechów za ich „kulturę barową”. Wszystko odbywa się na totalnym luzie, bez zadufania, czy wymuszonej elegancji. Po bardzo męczącym dniu  trafiliśmy do małej kafejki, w której ku naszemu rozczarowaniu nie było żadnego jedzenia. Barman z niewymuszonym uśmiechem zagadywał każdego, kto mówił po angielsku o jego historię pobytu w Pradze. Wypiliśmy po piwku i pożegnaliśmy się. Wrócimy tam we wrześniu sprawdzić jak smakuje kawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz