Pierwszy i mam nadzieję - nie ostatni, nie będzie o poranku.
Kolejne też raczej nie.
Przed kilkoma dniami pożegnałam się najprawdopodobniej
bezpowrotnie z miejscem, gdzie magia poranków do mnie dotarła. Wcześniej
oczywiście odczuwałam ją
i cieszyła mnie równie mocno, ale raczej nieświadomie.
A na najbliższe miesiące
zarówno wschody, jak i zachody słońca dobrowolnie
sobie odebrałam.
Ten pierwszy
będzie o tym, co mnie naszło na widok pewnego zachodu słońca, stanowiącego tło
dla równego rzędu drzew i morza zielonych jeszcze zbóż. Podobno siedząc przodem
do kierunku jazdy myśli się o przyszłości;
w tym przypadku krajobraz
skondensował to z przeszłością i wyszło z tego pragnienie,
by moja przyszłość
wyglądała jak wspomnienia z przeszłości.
Obserwowanie
pędzących samochodów na tle zachodzącego słońca.
Z
bezpiecznej odległości - takiej, która izoluje. Jakbym patrzyła w telewizor.
Siedząc w przejściu między żywopłotem wyższym
od człowieka,
podrzucając
kamyczki z polnej ścieżki, która oddziela mnie od pola pszenicy.
Słysząc jedynie szum wysokich drzew za mną i
liczne świerszcze.
Jak już mi
się to znudzi, pójdę po trawie mokrej od rosy pobujać się na huśtawce.
Aż w końcu chłodny wiatr zachęci do powrotu do
domu, gdzie pewnie już czeka na mnie
wyjątkowo słodka herbata, z kożuchem
od twardej wody.
I prawdziwy
uśmiech na wejściu.
Na pewno
Ktoś dotrzyma mi towarzystwa przy stole.
W
błogostanie położę się do miękkiego łóżka,
gdzie zatopię się w najprawdziwszej pierzynie.
Zasnę przy
leniwych kołysankach świerszczy, które
rano zmienią wartę ze słowikami .
Na śniadanie
zjem płatki z mlekiem, które raz na zawsze zmieni moje rozumienie słowa
„mleko”.
Jeszcze w
piżamie wyjdę na huśtawkę sprawdzić, co zmieniło się tu od wczoraj
i z ulgą
stwierdzę, że nic, a nic…
Być może będzie tu droga do takich chwil. Być
może, bo wybrałam dość okrężną.
Być może, bo wiele się może zmienić. Tak
właściwie wszystko jest możliwe…
a ja mam
piękne wspomnienia z dzieciństwa.