Niedawno wybraliśmy się z przyszłym
prażaninem na niskobudżetową wycieczkę do Pragi. Był to nasz pierwszy
kilkudniowy wyjazd za granicę razem i pierwszy mój zagraniczny (nie licząc
kilkugodzinnych wypraw w przepiękne tereny Jesennika) od 3 lat, więc byliśmy
nie lada podekscytowani. Niestety, nie udało nam się znaleźć żadnego
couchsurfera, który by nas ugościł, więc ten cel pozostaje wciąż do
zrealizowania, ale ostatecznie wylądowaliśmy w świetnym, ŚWIETNYM hostelu w
którym noclegi i śniadania już wspominam z nostalgią :).
Przyjechaliśmy wieczorem i po wyjściu z hostelu poszliśmy
na małe rozeznanie. Ten budynek miał kolor najprzepyszniejszej mlecznej
czekolady. Dużo wysiłku kosztowało mnie, żeby to zdjęcie
nie przedstawiało dziewczątka wgryzającego się w czekoladowe
cegiełki. A następny to raczej obojętne mi lody truskawkowe.
Tą knajpkę polecił
nam pewien Pan Anglik który wychodził stamtąd podczas gdy my zagłębialiśmy się
w menu wiszące przy chodniku. Zaufaliśmy mu i muszę przyznać, że członkowie
rodziny Moghal jadali całkiem smacznie. Na zdjęcie
załapał się pyszny soczek mango o konsystencji kisielu –miał w składzie 40%
mango pulp (pulp to moje słówko miesiąca).
Pragę polecam
zwiedzać rano. To jest rynek starego miasta ok. godziny 10-11, później jest już
tylko tłoczno (ale o takiej wczesnej godzinie chyba
nie ma jeszcze stoisk z trdlo (mniam.)). Natomiast most Karola nawet o
11 gościł sporo turystów, ale to, co działo się ok. 14-15, było już
OKROPNE*.
Orloj nie wzbudził
we mnie wyjątkowej fascynacji (poza uroczym kościotrupem grającym na
dzwoneczkach) – ot, jak nasze poznańskie koziołki. Jednakże nasz przewodnik
z FreeWalkingTours uświadomił
mi jego znakomitość. Natomiast doczytane informacje o smutnym losie autora
tegoż zegara, to wisienka na torcie jego historii. Patrząc na niego
przypomniałam sobie zegar z domu Goethe (bardzo ciekawe miejsce!), który miałam
przyjemność zwiedzić w czasie wizyty w Frankfurcie nad Menem. Zegar był bardzo
duży, z niezliczoną ilością bajerów. Stałam zaledwie krok przed nim, jak równy
z równym, aż nagle usłyszałam informację, że jest on tak cenny, że właściwie
bezcenny.
Gdy planowaliśmy
nasz wyjazd, bardzo pomocnymi okazały się notki Venili poświęcone
Pradze. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności przerwa w zwiedzaniu miała miejsce w
polecanym przez nią Bohemia Bagiel, który i tak mieliśmy w planach odwiedzić,
by spróbować pierwszych w życiu bagielków.
Z wszystkich
naszych praskich kulinarnych odkryć mam zdjęcia ze swoim posiłkiem, z wyjątkiem
tego miejsca. Mój współtowarzysz był tak głodny, że od razu przeszedł do
konsumpcji, więc jedyne zdjęcia z bajgielkiem są zrobione przez posiadaczkę
silniejszej woli – czyli mnie :)
*Należę do osób
które nienawidzą tłumów, zbytniego hałasu i chaosu. Koncert na którym bawiłam
się najlepiej to taki z miejscami siedzącymi, a drugi w deszczu, który ku mojej
uciesze odstraszył sporo publiczności... :)
Ostatnie zdjęcie - wcale nie dziwię się współtowarzyszowi, a Tobie gratuluje za poświęcenie :D
OdpowiedzUsuń