Zdaję sobie sprawę iż nie jest to najpiękniejsze ujęcie Zamku na Hradczanach, jakie kiedykolwiek zostało zrobione, ale mam duży
sentyment do tego zdjęcia. To był nasz 2 dzień w Pradze, wieczór. Szliśmy
wzdłuż Wełtawy rozmawiając o pięknych rzeczach i przysłowiowym jutrze. Gdy
pierwszym razem dotarliśmy nad rzekę i zobaczyłam górujący nad miastem zamek w
zieleni, byłam urzeczona; Jak różna jest Praga po dwóch stronach mostu. Ja
stoję wzdłuż ruchliwej ulicy, wokół mnie sklepy, knajpki, urzędy, a z drugiej
strony morze drzew i bajkowy zamek. Kilka razy w trakcie spacerów zza budynków
wyłaniał się On. Miałam wrażenie, jakby obserwował swoje miasto J Magicznie.
Spacerując po magicznych uliczkach Malej Strany staję na
palcach i zerkam za mur po lewej stronie. Nie wierzę w to, co widzę. Zaledwie
kilkanaście minut spacerem od zamku i terenów pełnych turystów znajdują się
sielankowe sady i ogrody. Polną ścieżką do budynku udaje się zakonnica
niespiesznie wracająca z zakupów. Ze świadomością tego, co mam za plecami, z
obrazem, który mam przed oczami, czuję się niesamowicie…
Było baaaaardzo gorąco. Ja stękałam o miodowniczek, a mój
słodki jak miód chłopakJ
- o piwo. Niestety znalezienie takiego połączenia w jednej knajpce, zajęło nam
trochę czasu, ale w końcu się udało. W moim rozumieniu nie ma możliwości by
ciasto tego typu nie smakowało dobrze, ale zdecydowanie mogłoby być lepsze. W
miejscu w którym pracuję dostanie się lepszą bitą śmietanę, niż tam. Ale jest
to typowo turystyczny rejon, więc wydaje się, że w takim miejscu nie chodzi o
to, żeby zadowolić klienta, a raczej o to, żeby było jak najtaniej.
Ja, a w tle coś jakby panorama
Pragi.
Na nasz ostatni obiad udaliśmy się do miejsca, które sprawia
wrażenie bardzo autentycznej czeskiej jadłodajni. Polecona przez pewnego couchsurfera
Havelska Koruna była
raczej barem mlecznym, ale zjadłam tam pysznego smażaczka i sałatkę szopską. Aż
cud, że stamtąd wyszłam, a nie wyturlałam, bo przez spore porcje byłam
objedzona do granic wytrzymałości J
Co wieczór spędzaliśmy sporo
czasu szukając miejsca, w którym warto spędzić czas przy piwie. Lubię czechów
za ich „kulturę barową”. Wszystko odbywa się na totalnym luzie, bez zadufania,
czy wymuszonej elegancji. Po bardzo męczącym dniu trafiliśmy do małej kafejki, w której ku
naszemu rozczarowaniu nie było żadnego jedzenia. Barman z niewymuszonym
uśmiechem zagadywał każdego, kto mówił po angielsku o jego historię pobytu w
Pradze. Wypiliśmy po piwku i pożegnaliśmy się. Wrócimy tam we wrześniu
sprawdzić jak smakuje kawa.